POLVO WŚRÓD SMOKÓW #4: Wizyta w klubie Fight Brothers

POLVO WŚRÓD SMOKÓW #4: Wizyta w klubie Fight Brothers

Ostatnio wspomniałem tylko przelotem o klubie do którego trafiłem, czyli Fight Brothers. W dzisiejszym odcinku chciałbym pokazać Wam, drodzy czytelnicy, klub od podszewki. Czym się różni od czołowych polskich klubów? Jak jest wyposażony? Ile osób uczęszcza na zajęcia? Czy mieści się tam małe chińskie osiedle czyli 2-3 miliony ludzi? I wreszcie, ile to kosztuje? Odpowiedzi na te i inne pytania już w dzisiejszym reportażu z Pekinu, czytajcie a będzie Wam dane (się dowiedzieć).

Trafienie do tego klubu graniczy z cudem. Ja osobiście posiłkowałem się mapą wysłaną przez kumpla, zapytałem o drogę w dwóch warsztatach samochodowych i jednej agencji nieruchomości, następnie ubłagałem stróża o otwarcie bramy, pokręciłem się 5 minut po okolicy i wreszcie znalazłem klub. Z zewnątrz wygląda, a raczej nie wygląda, jak na zdjęciu – szklany baniak. Ale już w drzwiach na moim obliczu zagościł uśmiech – w końcu 4-metrowa figura Bruce’a Lee nie stoi w każdej restauracji czy innej kręgielni. Do tego przyzwoitej wielkości banery reklamowe prezentujące dwóch właścicieli tego przybytku, czyli braci Yao Honggang i Yao Zhikui. Schody prowadzą spiralnie w dół, całe 3 piętra. Jeśli ktoś ma lęk wysokości to nie polecam patrzeć przez poręcz, grozi natychmiastowym wypełnieniem pampersa.

Na dole atmosfera się zdecydowanie zagęszcza. Chińczycy nie przesadzają ze skromnością i na ścianach wisi jakieś 200-300 fotografii, między innymi z zawodów, promocji i treningów, ale także z wyjazdów, obiadów klubowych i słit focie bez żadnej okazji; taki Facebook wall w wersji live. Tuż przed drzwiami recepcji stoi pokaźna ilość pucharów, z czego największy przypomina małą kapliczkę i waży tyle że nie dałem rady tego cholerstwa ruszyć z miejsca. Wprawdzie krzyki kolesia z recepcji też mi nie pomagały, ale… No i właśnie recepcja – nie jest zapieprzona produktami, można za to zamówić sobie dowolne rzeczy z katalogu i mieć je do odbioru na drugi dzień. Wisi kilka kimon, koszulek, spodenek i rękawic do celów przymiarkowych, oraz oczywiście naszywki klubowe w które wyposaża się każdy już po dwóch dniach treningów. Do kupienia są także klubowe: czapeczki, koszule, kurtki zimowe, płaszcze przeciwdeszczowe, spodenki, rękawice i owijki bokserskie. A jakby się sprężył i poszukał to pewnie też sznurowadła. Dzięki temu że „mają rozmach sku#$%^syny” klub ma niezachwianą płynność finansową, najlepsi trenują za darmo, a najlepsi z tych najlepszych mają opłacane przeloty na zawody w kraju. Jednym słowem – wypas. Zanim wejdziemy na salę, jedna rzecz która mi się NIEZMIERNIE podoba – klapki. Każdy z nas kiedyś zapomniał śmigaczy – w klubie FB można sobie klapeczki wziąć na czas treningu nieodpłatnie, czyste, zdezynfekowane i prosto z szafeczki oświetlanej ultrafioletem z celu wybicia szczególnie upierdliwych bakterii/grzybów. Pomysł prosty i naprawdę polecam.

Korytarzykiem trafiamy do wejścia, mijamy kibelki (oszczędziłem Wam widoku dziury w podłodze – czystej, ale jednak dziury), trafiamy do szatni. Do dyspozycji jest 50 szafek, co na potrzeby klubu wystarcza zupełnie. Szafeczki są zamykane na kłódeczki, ale nikt ich nie używa – w końcu trenują tu głównie znajomi znajomych dalszych znajomych i nikt nie wyciąga rąk po nie swoje rzeczy. Jako przykład podam że kiedyś zostawiłem przy lustrze Samsunga S6 i portfel z pokaźną ilością gotówki – nikt nie ruszył. Z szatni przechodzi się od razu pod prysznice, woda jest w proporcjach 49,5% wrzątek, 49,5% lodowata i 1% w sam raz. Każde ruszenie pokrętła od wody kończy się wrzaskiem z takich czy innych powodów, więc jest głośno i wesoło. 😉

Główny punkt programu czyli sala treningowa. Sala dzieli się na 4 główne części. Pierwsza to siłownia – nie ma tu jakiejś euforii, sprzęt jest tylko podstawowy I BARDZO DOBRZE. Są hantle, są kettle, są gryfy i ciężary do wyboru, są 2 bieżnie, 3 rowerki i drabinki, a ostatnio pojawiła się też lina dla miłośników palących się rąk (to po zjeżdżaniu jakby ktoś nie zatrybił…). Przy siłowni znajduje się pokaźnych rozmiarów szafeczka z której można pożyczyć rękawice dowolnej formy i koloru, przyrządy gimnastyczne z hiciorami takimi jak skakanka, czy pasy do BJJ.

Drugi kawałek sali to ring. Pełnowymiarowy, pokryty płótnem z logo klubu, z solidnymi linami i codziennie czyszczony. Nie jestem znawcą boksu więc się nie wypowiem tu zbyt obszernie, ale lubię tenże kawałek podłogi, bo jak przychodzę wcześniej to się na nim rozgrzewam 🙂 .

Trzeci kawałek to ćwierć oktagonu. Pod ścianami są ustawione ścianki klatki, wykonane solidnie, jako iż są częścią klatki właściwej. Na okazje lokalnych turniejów, sparingów przed rożnymi ważnymi finałami zawodów z wyższej półki, czy z okazji wizyty jakiejś ważnej osobistości klatka jest składana, wyciągana na środek sali i chłopaki dają w niej do pieca. W tej części znajdują się także 2 konkretne bolki, czyli manekiny do ćwiczenia techniki rzutów, technik w parterze, uderzeń w parterze, oraz przez dzieci do ćwiczenia skakania komuś po głowie.

I na koniec danie główne czyli MATA. Mata jest naprawdę spora, jeszcze nie było sytuacji że grupa się na niej nie mieściła, a przychodzi od 20 do 50 osób na jeden trening. Przy samej krawędzi, z jednej strony są umieszczone worki, sztuk osiem (albo jakoś tak bo nie liczyłem dokładnie, może 10). Worki duże, ciężkie i dobrze wykonane. Sama mata jest typowym tatami, nie składana z brudzących na niebiesko (czy inny kolor) puzzli, zmywana przez miłego pana (o jakże oryginalnym nazwisku Li) przed każdym treningiem i po treningu jeszcze raz środkiem bakteriobójczo-zapachowo-konserwującym.

W tym właśnie miejscu dane mi jest trenować. Czy drogo? W porównaniu do Polskich warunków na pewno – pół roku treningów to 5000 yuanów, czyli ok 2,5 tysiączka polskich złociszy, natomiast za roczny karnet zapłacimy 8000, czyli 4 tysiaki. W cenie dostajemy nieograniczony wstęp od 8 rano do 23 w nocy, doskonałą kadrę instruktorską i wszystkie bajery jakie wymieniłem. Jeśli ktoś miałby ochotę się kiedyś wybrać do Pekinu i przy okazji odwiedzić ten klub, to nie musi się martwić kosztami – pierwszy tydzień czy dwa zawsze są za darmo. Zatem zapraszam w odwiedziny, a póki co do kolejnego przeczytania. OSSU!

Polvo

POPRZEDNIE ODCINKI

POLVO WŚRÓD SMOKÓW: Ja, „Polvo” #1

POLVO WŚRÓD SMOKÓW: Pewnego razu w Szanghaju… #2

POLVO WŚRÓD SMOKÓW #3: Denilson Bischiliari – kowboj w Chinach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *