Relacja z IV Grand Prix Polski BJJ

Wybierałem się na urlop głównie zobaczyć rodzinkę, ale coś mnie tknęło i sprawdziłem grafik zawodów w Polsce. Patrzę i oczom nie wierzę: mój urlop idealnie pokrywa się z kolejną IV edycją Grand Prix BJJ! Ciężko mi będzie pisać o tym wydarzeniu obiektywnie, jako iż mam do tych zawodów szczególny sentyment – to tam, w Mińsku Mazowieckim, udało mi się pierwszy raz wdrapać na najwyższy schodek podium. ALE, praca reportera jest niewdzięczna więc się postaram opisać to najszczerzej jak potrafię.

Na zawody dotarłem samochodem Anakondy, kolegi z klubu. Zaparkowaliśmy tuż przy szkole, wbijamy na zawody i od razu wita nas atmosfera walk, maty pełne, publika dopisuje, jest doping, od razu człowiek czuje adrenalinę niczym człowiek pierwotny przy polowaniu na mamuty czy inne świstaki. W tym roku nowa miejscówka zaowocowała większą ilością miejsca – walki były rozgrywane na dwóch salach, jedna dla adultów i emerytów, druga dla juniorów. Mat było więcej niż w tamtym roku, co też zaprocentowało sprawniejszym przebiegiem walk. Ale miałem pisać o plusach i minusach więc zróbmy to jak należy.

Minusy. Zawsze są, zawsze były, nie ma zawodów idealnych, tu też nie obyło się bez paru wpadek. Przede wszystkim narzekanie na sędziowanie – jak zwykle będzie, tak i tu nie obyło się bez paru wpadek, sam poczułem na własnej dupie ból nie zgadzania się z decyzją sędziego, ale po to sędzia jest żeby rozstrzygał sytuacje. Cieszy fakt, że nowa kadra sędziowska zapewniona przez Berserkers Warszawa szkoli się na zawodach mniejszej rangi, mam nadzieję że za kilka lat ci sami sędziowie będą też bez zająknięcia prowadzić walki na chociażby Mistrzostwach Polski – i to z powodzeniem. No ale jak ma się w dowodzeniu Irenę Preiss to nie może być źle; wielka profesjonalistka, raz jeszcze pokazała klasę dyrygując i rozstrzygając sprzeczne sytuacje. Kolejna wpadka organizatorska – dekorowanie. Miało być po kategoriach, zamiast tego było zbiorowo na koniec, część ludzi, w tym ja, czekało przez spory kawałek czasu na odbiór blaszek, ale jest to do przebolenia. Malutki minus za punktowanie – co wiąże się pośrednio z sędziowaniem. Czasem na tablicy zamiast 3 czy 4 punktów pojawiało się 30 lub 40, było to wprawdzie korygowane ale jednak nie powinno mieć miejsca. I chyba czas już zainwestować na kolejnej edycji w ekrany punktacji, raz że ułatwia to pracę sędziom, dwa że punkty przewag nie były wogóle widoczne – jasno-czerwony kolor na białym tle to słabe połączenie.

Plusy. Tych znacznie więcej. Nowa miejscówka, jak już wspomniałem, szatnie przestronne i czyste, prysznice po zawodach czynne (choć nie wszystkie ale dawaliśmy radę). Dobry pomysł z przeniesieniem się na większą salę i dodanie tej jednej maty. Sugerowałbym jedynie zaklepanie mat do Open wcześniej, żeby nasze najdroższe kobiety nie musiały czekać cholera wie ile na rozegranie kategorii. Spory plus dla sędziów za małą ilość potknięć – nie było protestów i skarg, błędy jak już napisałem drobne, rośnie nowa kadra, jeszcze raz podziękowania za kawał solidnej roboty. Nagrody – na pewno lepsze niż na niejednych zawodach, w tym prześliczny okolicznościowy rashguard dla zwycięzców poszczególnych kategorii, odżywki dla niższych miejsc, jednym słowem rzeczy przydatne i dobrej jakości. Dekoracja przebiegała sprawnie, była chwila dla reporterów, było wyznaczone miejsce gdzie nie przeszkadzano zawodnikom – plus kolejny. No i najważniejsze – super atmosfera. Utarło się że Mińsk jest miejscem otwierającym sezon startowy, zjechało się sporo zawodników skuszonych, uwaga, nagrodami pieniężnymi! No bo kto wie lepiej jak wydać kasę niż sam startujący? Super inicjatywa i przykład dla innych. 1000 zeta dla facetów i 500 dla kobiet to dobra kasa i motywator do zaciętych pojedynków. Wszędzie uśmiechnięte mordki, walki na wysokim poziomie, sporo znajomych twarzy, rewelacyjnie spędziłem czas. Polecam te zawody każdemu; Marcin Frankiewicz wyciąga cały czas wnioski z poprzednich edycji i za rok na pewno możemy się spodziewać jeszcze lepszych zawodów. OSSU!

            PS. Na koniec jeszcze jedna uwaga, bardzo osobista, zawodniczka z mojego klubu walczyła w open z dziewczyną z purpurowym paskiem. Jako iż moja koleżanka jest początkującym białym paskiem spodziewałem się walki góra minutowej. Jakież zaskoczenie – dziewczyna z purpurą (niestety nie znam i nie sprawdziłem imienia za co przepraszam), powalczyła z nią przez całe 6 minut, wygrywając na punkty, ale traktując całą walkę jak dobre rolowanie dając koleżance sporo swobody. Dziękuję serdecznie w imieniu Izy i pozdrawiam jeśli to czytasz.

Konrad Polvo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *