Relacja z gali PROMMAC 1

Wczoraj odbyła się pierwsza gala nowej polskiej organizacji, Pro MMA Challenge ( PROMMAC ) i można uznać, że odniosła największy sukces w Polsce spośród tych, które stawiają na sport.

Pierwsze wrażenie, jeszcze długo przed samą galą, było świetne a to dzięki zaangażowaniu wielkich sław polskich sportów walki. Oparto to na trzech nazwiskach: Drwal, Kita, Cieśliński, chyba nie trzeba ich nikomu przedstawiać. Jeden z najlepszych polskich zawodników w historii, weteran UFC (w którym pokazał naprawdę sporo); czołowy i bardzo medialny ciężki, bardzo lubiany przez wielu kibiców; jeden z najlepszych Polaków w Muay Thai i Kickboxingu, legenda sportu, chcący spróbować sił w MMA mimo późnego wieku.

Wszystko to, oraz odpowiednia promocja gali, zaangażowanie naprawdę dobrych zawodników z całego kraju, niekoniecznie z najbardziej znanych klubów zaowocowało bardzo dużym zainteresowaniem kibiców oraz mediów. I co wydawałoby się mało możliwe po tym co stało się z MMA Attack gdy zrezygnowano z freak figthów nie są one konieczne do  jego zapewnienia. Wystarczyło ściągnąć kilka znanych ale prawdziwych fighterów oraz odpowiednio to nagłośnić. Wpływ pewnie miało też to, że kibicom po upadku MMAA zrobiło się głupio i żeby to odrobić oraz mieć czyste sumienie wysupłali te kilka złotych i ruszyli swoje tyłki. Bardzo dobra była też lokalizacja gali – Wrocław to ogromne miasto, sporty walki są w nim silne i cały Dolny Śląsk ma sporo klubów, trenujących i kibiców.

Już na bramkach wszystko robiło dobre wrażenie – wejście otwarto półtorej godziny przed oficjalnym rozpoczęciem gali, wystarczyło czasu aby przyszli wszyscy chętni, kolejki nie były długie a przy wejściu wszystko było załatwiane szybko. Po wejściu nie było problemu znaleźć miejsce, wszystko ładnie oznaczone a obsługa służyła pomocą.

Miejsca dla mediów były bardzo atrakcyjne, kilkanaście metrów od octagonu więc widoczność była bardzo dobra. Mimo to podejrzewam, że na całej hali była dobra widoczność na klatkę, co jest zdecydowanie na plus, a jeżeli nie, to było kilka sporych ekranów z widokiem z kamer telewizyjnych, więc trudno było przegapić jakąkolwiek akcję.

Co do klatki – oczywiście świetny wybór, zdecydowanie lepszy niż ring, który nadal w niektórych organizacjach występuje. Wiadomo – bezpieczeństwo zawodników, wygoda – nie wypada się za liny, nie plącze w nie. Przede wszystkim nie była klaustrofobiczna jak nie niektórych galach – był to duży ośmiokąt, sporo większy od standardowego ringu, co już samo w sobie robi dobre, profesjonalne wrażenie.

Punktualnie o dziewiętnastej nastąpiło oficjalne otwarcie gali, a konkretnie under cardu – nastąpiła krótka prezentacja wszystkich walczących tam zawodników w stylu Pride FC, po której wrócili do siebie, a po kilku minutach nastąpiło wyjście zawodników do pierwszej walki, w kategorii -77kg.

Bohaterami pierwszej walki byli Michał Michalski z Rio Grappling Wrocław i Paweł Obrzut ze Szkoły Walki Drwala. Pierwsza runda przebiegła w stójce, zawodnicy dość długo próbowali się wyczuwać, sporo było krótkich wymian ciosów, czasem jakieś kopnięcia. Delikatnie prowadził Paweł, było z jego strony więcej low-kicków i były one odrobinę mocniejsze. W drugiej rundzie zrobiło się już ciekawiej – w pewnym momencie, po paru wymianach, Michalski obalił przeciwnik na chwilę, ten niedługo potem wstał, potem jednak skutecznie zaatakował serią ciosów co mocno zachwiało rywalem, poprawił obaleniem i tam zadał trochę ciosów na ziemi. Pod koniec rundy zdołał zajść za plecy rywala i zapiąć duszenie, jednak gong skończył rundę. W trzeciej rundzie Obrzut próbował odzyskać inicjatywę, trafił nawet Michała obrotówką w twarz, jednak tylko podbiciem stopy i nie odniosło to większego efektu. Michał zdołał jeszcze go obalić i trochę obić i po wszystkim  zwyciężył jednogłośną decyzją.

W drugiej walce zmierzyli się ciężcy, obaj ogromnych rozmiarów – Tomasz Kowalkowski wzrostu 201cm oraz Grzegorz Janus mający jedynie 3cm mniej. Kowalkowski od początku narzucił swój gameplan – ciągłe obalenia, chwilami klincz i tam kolana na korpus, na ziemi GnP i czasem próby poddań, głównie z dosiadu. W drugiej rundzie można było zobaczyć wzajemne próby poddania trójkątem rękoma – Janus robił to z pleców, Kowalkowski z góry. Były po dwa przetoczenia, większość czasu jednak z góry był Tomasz. Cała walka przebiegała w ten sposób, jedynie było widać, że w trzeciej rundzie brakowało obu odrobinę gazu, chociaż trzeba przyznać, że do końca trzymali się twardo. Po trzech rundach, głównie dzięki znacznie lepszym zapasom decyzję zgarnął Tomasz Kowalkowski.

Następnie miejsce miała najbardziej widowiskowa i najkrótsza walka gali pomiędzy półciężkimi Tomaszem Kondraciukiem i Łukaszem Klingerem. Już na początku walki po krótkim wyczuwaniu się Klinger rzucił się na przeciwnika z kanonadą ciosów – kolega siedzący obok naliczył w kilka sekund aż 9 z jego strony, właściwie bez odpowiedzi, jednak większość została zablokowana. Chwilę potem w podobny sposób odpowiedział Kondraciuk, jednak znacznie skuteczniej – mocno zachwiał rywalem i rzucił się do obalenia. Po krótkiej kulance Klinger próbował wstać i gdy był na kolanach, Tomek uderzył go kolanem w korpus – walkę na chwilę przerwano i sprawdzono stan Klingera gdyż początkowo uważano, że cios trafił w głowę. Na konferencji Tomek zapytany o to stwierdził, że jego zdaniem to kolano było całkowicie ok – uderzył w korpus, najwyżej udo zjechało na brodę. Po chwili walkę wznowiono, zaczęła się szybko wymiana ciosów i Tomasz potężnym prawym sierpowym trafił idealnie w żuchwę przeciwnika, po którym ten padł nieprzytomny, rzucił się jeszcze do dobicia jednak nie było ono potrzebne. Zwyciężył Tomasz Kondraciuk w pierwszej rundzie przez spektakularny nokaut.

Następnie powrót do kategorii ciężkiej, w której zmierzyli się Szymon Bajor i Jacek „Godzilla” Czajczyński. Patrząc na zawodników można było się spodziewać egzekucji na Godzilli – dużo słabsza sylwetka i ogólny wygląd, dość wysoki poziom tkanki tłuszczowej robią inne wrażenie niż budowa bliższa Juniorowi Dos Santosowi jaką możę się poszczycić Bajor, także rekord był na jego korzyść: 13-4 względem 6-6 Jacka. Jednak jak się okazało pozory potrafią mylić. Od początku aż do końca walki Czajczyński szedł naprzód a Bajor najwyraźniej obawiając się jego bardzo silnego uderzenia cofał się zadając po jeden lub dwa ciosy, nie wdawał się w dłuższe wymiany, ciągle lewą ręką kontrolując dystans. W ten sposób też niechcący dwukrotnie dźgnął przeciwnika w oko za co o ile się nie mylę odjęto mu punkt, choć nie jestem tego pewien. Cofał się ciągle ale co jakiś czas rywalowi udawało się skrócić dystans i ulokować kilka bardzo silnych ciosów na jego głowie. Nawet w trzeciej rundzie obaj mieli sporo sił i bez większych problemów dotrwali do decyzji, przez którą zwyciężył Godzilla.

Na tej walce zakończyła się karta wstępna.

0 21.00 rozpoczęła się transmisja gali na TVN Turbo i nastąpiło otwarcie głównej karty i prezentacja zawodników w niej walczących. W związku z transmisją mieliśmy rozmowy w studiu transmitowane także na ekranach, gdzie w roli ekspertów można było zobaczyć Marcina Helda oraz Karola Matuszczaka.

W pierwszej walce głównej karty zmierzył się Damian Milewski opisywany przez organizatorów jako największe odkrycie w polskim MMA ubiegłego roku oraz doświadczony Brazylijczyk Tyago Moreira. Już na wejściu Moreira zrobił spore wrażenie, wchodząc tanecznym krokiem. Polak cały czas sprawiał wrażenie bardzo spiętego, w przeciwieństwie do Tyago. Ten był cały czas dużo luźniejszy. Damian od początku atakował bardzo mocnymi low-kickami, natomiast „Buda” próbował wykorzystać mocno wysuniętą do przodu głowę rywala, kopiąc frontalnie i atakując kombinacją lewy-prawy prosty, która była całkiem skuteczna. Kilka razy Milewski starał się kopnąć na głowę lub korpus ale wszystko było blokowane. W pierwszej rundzie wyraźnie próbowali się wyczuć i nie było wiele agresji, szczególnie ze strony czarnoskórego zawodnika. W drugiej rundzie został kilkukrotnie mocno trafiony prawym w szczękę, po dwóch takich uderzeniach chwilę plątały mu się nogi.  Sam natomiast zdołał niskimi kopnięciami nawet powalić Tyago. W pewnym momencie ten przechwycił jego nogę i próbował zanurkować po obalenie, jednak skończyło się to efektownym szczupakiem na twarz. Trzecia runda nie różniła się wiele od poprzdnich. W końcu przez decyzję wygrał przyjezdny, co kibice przyjęli z pewnym niezadowoleniem. Co ciekawe po walce Moreira wylądował w szpitalu na badaniach a Milewski został na konferencji.

W kolejnej walce także zmierzył się Polak z Brazylijczykiem, a konkretnie Bartosz Fabiński z Wendresem Carlosem da Silvą. Całą walkę wyraźnie prowadził da Silva – lepiej radził sobie w zapasach, miał sporo prób różnych poddań, także w stójce był odrobinę mocniejszy. Najbliższa sukcesu dla Bartosza była trzecia runda, gdzie złapał rywala w gilotynę w stójce i próbował go wciągnąć do gardy ale nie udało mu się i ten go z siebie zrzucił. Także ten Brazylijczyk wygrał przez decyzję.

Następnie zaczęła się jedna z trzech głównych walk wieczoru – Mariusz Cieśliński kontra Martin Fouda. Oczywistą rzeczą jakiej można było się spodziewać było, że Fouda będzie chciał przenieść walkę do parteru – i robił to bez większych problemów, Mariusz był rzucany z ogromną łatwością, przynajmniej w pierwszych rundach. Na ziemi jednak radził sobie całkiem nieźle, uniemożliwiając działanie rywala i zmuszając sędziego do podniesienia walki do stójki. W stójce nie był w stanie zrobić zbyt wiele właśnie z uwagi na obalenia, jednak i tak próbował latających kolan, niskich kopnięć i ciosów. W drugiej rundzie radził sobie lepiej w zapasach i na ziemi, udawało mu się dłużej bronić obaleń, kilka razy przetaczał przeciwnika i nawet zdobył dosiad z którego uderzał przeciwnika, jednak przez całą walkę z góry był głównie Szwed. W pewnym momencie walkę na chwilę przerwano z powodu krwawiącego mocno rozcięcia nad czołem Mariusza. W trzeciej rundzie był najbliżej zwycięstwa – ulokował trzy mocne kopnięcia na głowę rywala, które jednak tamten przetrwał, przez chwilę miał też plecy rywala, jednak próbując dusić zza nich stracił pozycję. Ostatecznie potężnie krwawiąc z głowy(mata wyglądała jakby ktoś przetarł ją krwawym mopem) dotrwał do niekorzystnej dla siebie decyzji.

Jak na razie walki polaków z przeciwnikami zza granicy kończyły się przegraną, jednak zmienił to Michał Kita.

W swoim pojedynku z Mikiem Wesselem udało mu się go szybko obalić z klinczu, tam mając go pod sobą silnym ciosem go zamroczył co spowodowało efektowny fikołek Amerykanina, który chwilę później zwinął się do dźwigni na nogę, jednak Kita szybko ją wyrwał i kilkoma uderzeniami znokautował go w pierwszej rundzie.

W walce wieczoru Tomasz Drwal zmierzył się z Delsonem Heleno. Bardzo doświadzony przeciwnik (rekord 25-7 do wczoraj, walki w UFC gdzie m. in. pokonał Ellenbergera) ze sporymi umiejętnościami grapplerskimi (mistrz świata w BJJ). Na początku walki zawodnicy chwilę się wyczuwali), następnie Heleno sklinczował i przycisnął Drwala do siatki, przy której jakiś czas się siłowali, następnie udało mu się zajść za plecy Polakowi i dążył do zapięcia mata leo. Tomek świadomy tego uważnie się bronił i następnie stojąc w pochyleniu a następnie klęcząc powoli, metodycznie strząsał z siebie przeciwnika. Gdy miał wystarczając dużo miejsca zaczał wyrywać głowę i ręcę z objęć Brazylijczyka uważając by nie wpaść w jakąś dźwignię na rękę, wydostał się z uścisku i rzucił się do potężnego GnP którym w pierwszej rundzie znokautował Delsona.

Po wszystkim można było spotkać zawodników, porozmawiać, zrobić zdjęcia. Następnie odbyła się krótka konferencja prasowa.

Kibice zdecydowanie nie zawiedli, zarówno jeśli chodzi o liczebność jak i zachowanie. Co prawda hala nie pękała w szwach jednak było ich naprawdę bardzo wielu, znaczna większość miejsc była zajęta. Mocno dopingowali zawodników, także do zagranicznych odnosili się z szacunkiem (choć raz można było usłyszeć gwizdy, ale to był wyjątek), wszystkich witali i żegnali aplauzem, szczególnie Polaków. Kolega siedzący obok który był na KSW we Wrocławiu stwierdził, że tam goście byli dużo lepiej ubrani ale gorzej się zachowywali. Widać, że gala przyciągnęła kibiców sportu a nie celebrytów lub „Januszy” którzy przyszli obejrzeć freak fight, bo takiego nie było. Organizatorom udało się bez tego ściągnąć bardzo wielu fanów i zdecydowanie można uznać ją za ogromny sukces organizacyjny i sportowy. Należy też pochwalić naprawdę piękne octagon girls, zdecydowanie cieszyły oczy.

Poziom sportowy stał całkiem wysoko – wszystkie walki poza tymi Mariusza Cieślińskiego i Michała Kity były naprawdę wyrównane, zacięte i robiły wrażenie, od pierwszej walki gali, która swoją drogą miała jeden z najlepszych poziomów ze wszystkich. Jednak nawet te mniej wyrównane walki nie zostawiały niesmaku – Mariusz radził sobie całkiem nieźle i walczył dzielnie, a Mike Wessel też trochę powalczył mimo solidnego lania które koniec końców dostał.

Podsumowując – debiutancka gala Pro MMA Challenge była niewątpliwie bardzo udana i można uznać tę organizację za sporą siłę polskiego rynku.

KondiCapo

8 thoughts on “Relacja z gali PROMMAC 1

  1. Nic dodać nic ując, świetnie napisane. Cieszę się, że prawdziwi kibice pokazali jak należy okazywać szacunek zawodnikom. Niby gorzej ubrani, a o wiele lepiej się zachowywali niż kibice na KSW 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *