March Badness – półsennie

 

Jest 22 marca, godzina za pięć szósta w Polsce, dosłownie przed chwilą zakończyła się gala organizowana przez legendę boksu Roy Jonesa Juniora – March Badness.Gala ta odbyła się w rodzinnym mieście Roy Jonesa w Pensacola na Florydzie. March Badness było połączoną galą boksu i MMA. Był to bardzo ciekawy krok, promujący nieco MMA, które popularnością nadal jeszcze mocno przegrywa z boksem.

 

Oczywiście nie sposób jednak zaprzeczyć, że najbardziej przyciągającym kibiców wydarzeniem, była walka samego organizatora, niepokonanego na zawodowym ringu przez niemal 15 lat (od 1989 do 2003, nie licząc dyskwalifikacji w walce z Montell Griffin’em w 1997 r.), żywej legendy boksu zawodowego, Roy Jonesa Juniora.

Drugim w kolejności wydarzeniem budzącym duże zainteresowanie kibiców była walka, bardzo popularnego w USA, byłego wrestlera Bobby Lashley’a. Była to jego druga walka w formule MMA a jego przeciwnikiem był statutowo mocno średni Jason Guida. Lashley wygrał tę walkę przez decyzję, lecz nie zachwycił. Trafiał Jasona bardzo mocnymi uderzeniami w głowę, ale zamiast to wykorzystać to sam po dobrej akcji szedł w zwarcie, co nie było akurat dobrym pomysłem, bo taka przepychanka zabiera znacznie więcej tlenu niż walka prowadzona na dystansie. Efekt tego mogliśmy obserwować już dość szybko, potężne mięśnie Lashley’a „kradły”ogromną ilość tlenu i były wrestler oddychał tak jak gdyby przed chwilą wbiegał po schodach na 30 piętro mając na plecach worek ziemniaków. W parterze Bobby walczył raczej instynktownie, chyba sam nie wiedząc, co można by zrobić i jak do tego doprowadzić. Ostatecznie walkę wygrał, bo fakt faktem wypadł lepiej, ale to akurat wielki wyczyn nie jest. Trzeba jednak przyznać, że Lashley był całkiem dobrze przygotowany boksersko do tej walki, ale poza kilkoma celnymi, mocnymi ciosami w ogóle tego nie wykorzystywał.

Kolejną walką, która przyciągała uwagę była walka wielkiej postaci MMA i Graplingu – Jeff’a „The Snowman” Monson’a. Co ciekawe Monson również nie zachwycił, za przeciwnika miał Roy’a Nelson’a gościa któremu „piwny mięsień” hektolitrami wylewał się zza spodenek. Pojedynek Monsona i Nelsona był walką wieczoru w formule MMA. Monson wygrał tę walkę przez jednogłośną decyzję, ale walka nie zrobiła dobrego wrażenia na kibicach.

Na kilka słów komentarza zasługuje bokserski pojedynek w wadze Cruiserweight, niepokonanego do tej pory B.J. Floresa z Jose Luisem Herrerą, którego jak dotąd wszystkie 21 walk zakończyło się nokautem (16 na korzyść Herrery, natomiast 5 nie). Walka była ciekawa, jednak „Pantera” a taki jest przydomek Jose Luisa, radził sobie średnio. Znany jest z tego, że rzuca wszystko na jedna szalę w myśl zasady „wóz albo przewóz” (co zresztą można wywnioskować po jego rekordzie) w tej walce jednak umiejętnie był „gaszony” przez wyraźnie lepszego B.J Floresa, który wygrał ten pojedynek na punkty, tym samym powiększył swój dorobek o 24 walkę bez porażki. Flores jest niedoszłym przeciwnikiem Tomasza Adamka, ale bardzo możliwe, że do tej walki w końcu dojdzie, ponieważ staje się on realnym pretendentem do zdobycia któregoś z liczących się tytułów boksu zawodowego. Tak czy inaczej o B.J Floresie jeszcze nie raz usłyszymy.

Walka wieczoru budziła największe emocje, trudno się dziwić w końcu nie dość, że uczestniczył w niej WIELKI, RJJ to jeszcze walczył w swoim rodzinnym mieście. Przeciwnikiem Roy’a był Omar Sheika zawodnik, który w swoim rozkładzie miał wygraną walkę z Glenem Johnsonem (tym samym, który w 2004 roku posłał Roy Jonesa na deski i pokonał go przez KO). Roy bardzo dobrze wyrażał się o swoim przeciwniku, mówił również, że skoro nie może zemścić się na Glenie Johnsonie to zemści się na jego pogromcy. Scheika z kolei mówił, że Roy popełnił błąd wybierając jego na ten pojedynek, bo może go zaskoczyć.

Jednak nie zaskoczył, raz za razem Roy trafiał lewym prostym przebijając gardę Omara i obijając go skutecznie. Roy bawił się z przeciwnikiem w typowym dla siebie stylu, który cechuje nonszalancja, ogromna szybkość mimo wieku (RJJ ma 40 lat) i niesamowita celność. Raz za razem wdawał się w jakąś rozmowę z którymś z kibiców, okazując tym samym Scheice, że ten nie stanowi dla niego wyzwania. Scheika był ewidentnie „zbity z tropu”, ale co ciekawe radził sobie i nie dawał się całkowicie zdominować w ringu. To co zaskoczyło najbardziej to zakończenie walki. W 1:45 minucie 5 rundy, sędzia wkroczył pomiędzy zawodników, przerwał walkę i jak zwycięzcę wskazał Roy Jonesa Juniora. Co ciekawe nie było żadnego knockdownu, Scheika nie był „zamknięty” w narożniku ponieważ obaj stali na środku ringu, na Scheike nie spadał żaden grad ciosów nie do przejścia ponieważ RJJ w swoim stylu punktował lewą. Cóż no fakt, że przewaga Roy była ogromna, fakt, że Omar miał rozciętą skórę przy prawym oku, ale żadna z tych rzeczy nie powinna być powodem do zakończenia walki w ten sposób. Scheika miał się całkiem dobrze i spokojnie mógł walczyć, być może miał nawet w planach jakiś atak, jakiś sposób na RJJ, który chciał wdrożyć w najbliższym czasie, ale tego się już nie dowiemy. Zdziwiła mnie natomiast reakcja Roy Jonesa, któremu taki sposób wygrania walki zupełnie nie przeszkadzał. Zaraz po wkroczeniu sędziego RJJ odtańczył „taniec zwycięstwa” z uśmiechem na twarzy, podczas gdy Scheika protestował przeciwko takiemu zakończeniu. Cóż no wydawałoby się, że taka legenda jak Roy Jones Junior, walcząc w takiej walce a do tego w swoim rodzinnym mieście, chciałaby zakończyć walkę w normalny, naturalny sposób, ale tylko by się wydawało. Mnie osobiście takie zakończenie walki trochę przyćmiło samą walkę i myślę, że nie tylko mnie. Roy niby potem przepraszał Scheike i jego sekundantów, tłumacząc, że sam nie wie jak to się stało i o co chodziło, ale niesmak oczywiście zostanie.

Co do samej gali, pomysł bardzo fajny, myślę że warto by coś takiego wdrożyć od czasu do czasu. Organizacja gali i jej oprawa nieco podrzędna, no bez rewelacji, szczerze powiem, że widziałem lepiej i ładniej zorganizowane gale boksu w Polsce. Plusem na pewno była obecność drugiego na świecie Ring Anonsera – Jimmy Lennon Juniora, pierwszym i bezdyskusyjnym jest oczywiście Miechael Buffer, ale Jimmy Lennon to również świetna postać ringu i zawsze chętnie słucham jego zapowiedzi.
Przede wszystkim też, jeśli gala March Badness miała na celu również promowanie MMA to organizatorzy powinny zadbać o nieco bardziej porywające pojedynki, takie, które naprawdę wzbudzą emocje wśród kibiców.
O pracy sędziów rozpisywać się nie warto, bo „koń, jaki jest każdy widzi”, na pewno można by mieć nieco zastrzeżeń.

W ogólnym rozrachunku było „OK”, no nie jednak przesadziłem powiedzmy, że było „ok”. Myślę, że jednak chciał bym zobaczyć jeszcze kiedyś coś takiego, tyle, że na pewno w zdecydowanie lepszym wydaniu. Tak czy inaczej dzięki Roy Jones Juniorowi za promocję MMA swoim nazwiskiem, miło z Twojej strony Roy.

Jędrzej Kowalik [www.fight24.pl]

One thought on “March Badness – półsennie

  1. było ,,OK” ale nie było ,,KO” z tym że OK = ogólnie kanał – ta cała gala… roy po wygranej zachowywal sie jak by stoczyl walke pokazową, dla jaj i pod publiczke, taki przedsmak tego co ma dopiero nadejsc, a tu niestety nic więcej sie nie wydarzyło bo był to już koniec tej ,,spektakularnej gali roya jonesa oldera,,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *