Affliction: Day of Reckoning raz jeszcze

Ta gala u każdego fana MMA wzbudzała szybsze bicie serca na długo zanim jeszcze data zbliżyła się chociaż do terminu rozpoczęcia, mimo że daty były dwie. Druga gala Affliction była chyba tą przełomową, najpierw plotki o rozwiązaniu organizacji związane z niskim zarobkami, potem wielki niesmak po przeniesieniu daty odbycia z 11 października na bliżej nieokreślony termin, bez podania przyczyny. Pojawiły się opinie że więcej Affliction nie zobaczymy. „Przyszli, zrobili wiele szumu. Dali jedną gale i poszli”. Takie głosy dało się słyszeć. Potem nastąpiło podanie przez Affliction nowego terminu i wstępnej rozpiski i znowu serca zaczęły mocniej bić.

Bo jak się okazało powodem przesunięcia terminu, była chęć organizatorów aby dobrać jak najlepsze możliwe walki do rozpiski. I faktycznie znów mega dobra elektryzująca rozpiska, rozpiska niemal rzucająca na kolana.

I zaczęło się! W początkach gali pay-per-view zobaczyliśmy zawodnika zwanego „Baby Fedor” czyli Kirill Sidelnikov na przeciwko którego stanął Paul Buentello. Niestety Sidelnikov w tej walce okazał się bardziej „Baby” niż „Fedor”, Buentello zdecydowanie dominował w tej walce, w niektórych momentach odniosłem nawet wrażenie że wręcz zaczyna bawić się najzdolniejszym uczniem Fedora. Sidelnikov przegrał przez TKO w 3 rundzie, chociaż w zasadzie ten nierówny bój powinien zakończyć się znacznie wcześniej.

Szkoda mi Rameau Thierry’ego Sokoudjou, który przegrał poprzez poddanie z Renato Sobralem, widać było jednak że „Afrykańskiemu Mordercy” brakowało chyba pomysłu na walkę. Tym samym sprawca bodaj „najbrutalniejszej walki w historii MMA” wyszedł z tego starcia zwycięsko.

Pomysłu na walkę nie miał również, całkiem niedawny sędzia „Extrafightów” na gali KSW czyli Gilbert Yvel. Początkowo wydawało mi się i nawet uwierzyłem w to że próbował „wziąć na przetrzymanie” chimerycznego Josha Barnetta, poczekać jak ten się zmęczy i wtedy go „skończyć”. Kilka rzeczy wskazywało na to że jest to możliwe. Mój tok myślenia okazał się jednak błędny, bo chyba jedynym planem jaki miał Yvel było wejście do ringu i zabranie „z niego” przysługujących mu 30 tys. dol. przy dobrych wiatrach wraz z bonusem.
Większość walki Gilbert spędził w pozycji horyzontalnej a walkę zakończył odklepaniem podczas ground & pound Barnetta. Szczerze powiem że liczyłem na więcej, zabawne bo pewnie Yvel też liczył na więcej…dolarów za walkę a za wszystko i tak dostanie się jego żonie.

Walka której zakończenie spowodowało, że skala Richtera na chwilę niebezpiecznie zbliżyła się do cyfry 9, wstrząs był odczuwalny nawet u mnie w mieszkaniu, wylało mi się wtedy piwo, oczywiście bezalkoholowe. Sprawcą trzęsienia był „Fenomen” czyli Vitor Belfort a jako „narzędzie” do wywołania owego trzęsienia posłużył Matt Lindland. Powiedzmy sobie szczerze, no nie przepadam za gościem ale takiego nokautu nie życzył bym nawet gnojkowi który rok temu potracił kota mojej mamy i uciekł (kot żyje i ma się dobrze). Matt długo dochodził do siebie, nie wiedząc „którędy na Grunwald” i zastanawiając się nad tym „czy ja to ja i czyja to chata” oraz „chyba teraz moja kolej polewać”. Koniec końców zszedł z ringu na własnych nogach z tym że kac po tej „imprezie” zapewne dość długo jeszcze go trzymał.

A teraz nagroda główna! Otóż, Ladies & Gentlemens, Panie i Panowie and the winnnnner is…a nie! Wcale nie Fedor, zaskoczeni? Otóż nagrodę główną otrzymuje…Andriej Arlovski za piękny piruet w powietrzu, zniknięcie z wdziękiem z pola widzenia kamery oraz klasyczny telemark na twarzy. Same 20! A co niektórzy dziwili się za co Andriej dostał tyle kasy. No właśnie za to! Sprawa rozwiązana.

Pomyślmy chwilę co się stało…chociaż nie, tu nie ma nawet nad czym się zastanawiać!

Tak to po prostu jest jak się zaczyna „świrować pawiana” z kimś takim jak Fedor. Co on wymyślił? „Latające Kolano”? To jest tak jakby próbować oszukać starego misia – sztucznym miodem. No nie, to się nie może dobrze skończyć.

Na czym polegał problem, otóż w moim mniemaniu problem polegał na tym że „Hrabia Drakula” chciał Fedora ośmieszyć a nie go pokonać. Skończyło się jak się skończyło.

A nam na długo w pamięci pozostanie, chyba jedna z najlepszych gal w historii MMA.

Nie pozostaje nam nic innego jak czekać na trzecią edycję Affliction, jedyne co może w aktualnym momencie lekko popsuć nam to fajne uczucie oczekiwania to przewidywalność Affliction. Na pewno znów zobaczymy Belforta, znowu będzie tam Barnett nie zabraknie również Fedora. Jako niespodziankę możemy zaliczyć czekanie na to czy UFC znowu zwolni kogoś interesującego bo jeśli tak to na bank zobaczymy tego kogoś w Affliction. Chyba że Dana White wyczuł sprawę i nie wypuści już żadnego fightera za żadne skarby, wtedy gorzej.

Tak czy inaczej Affliction ma dobre zaplecze: Golden Boy Promotions, organizacja M-1 oraz multimilarder Donald Trump. Będąc w takim teamie nie można przegrać można tylko wygrać. Kibice już wygrali, bo jest godna konkurencja dla UFC a jeśli jest godna konkurencja, to wtedy jest ciekawiej.

Jędrzej Kowalik [www.fight24.pl]

3 thoughts on “Affliction: Day of Reckoning raz jeszcze

  1. Faktycznie dla nas im większa konkurencja na ich rynku tym lepiej. Samej gali niestety nie widziałem, ale nazwiska faktycznie dość głośne a KO Belforta… brak słów, wszystko fajnie, tylko zachowanie Vitora po fakcie mnie znismaczyło i to bardzo.. banan z mordy mu nie zszedł nawet kiedy widział co się dzieje z jego rywalem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *